Kategorie
łódka

Floryda – finisz

after storm

Po nocy i poło­wie dnia odpo­czyn­ku opu­ści­li­śmy Beau­fort (nie­ste­ty nie zdą­ży­łem się dowie­dzieć jaki zwią­zek ma nazwa tego mia­stecz­ka ze słyn­ną mor­ską ska­lą wia­tru). Pra­wie wszyst­kie szko­dy pona­pra­wia­ne, rze­czy i łód­ka wysu­szo­ne, a pomyśl­na (znów) pro­gno­za pogo­dy pro­wa­dzi nas w dro­gę. Było dużo zim­niej niż na począt­ku podró­ży, mimo że posu­nę­li­śmy się już spo­ry kawa­łek na połu­dnie. Wie­czór i pierw­sza noc minę­ły bez nie­spo­dzia­nek, wach­ty ogra­ni­cza­ły się do pil­no­wa­nia rada­ru i auto­pi­lo­ta, podróż umi­la­ły nam del­fi­ny sur­fu­ją­ce na falach wokół łódki.

[act]https://www.kubazwolinski.com/media/dolphins.mov,320,255[/act]

Ranek kolej­ne­go dnia zaczę­li­śmy nie­sa­mo­wi­cie opty­mi­stycz­nie, od śnia­da­nia zaser­wo­wa­ne­go przez Jaha (dla osób nie­zna­ją­cych go – czło­wiek nie­zli­czo­nych talen­tów, kapi­tan naszej łodzi i co naj­waż­niej­sze praw­dzi­wy MISTRZ kuch­ni), jak zwy­kle banal­ne pyta­nie „do you want to eat some eggs?” było nie­wie­le zna­czą­cą zapo­wie­dzią uczty jaka nas cze­ka­ła. Zamiast roz­pi­sy­wać sie o walo­rach sma­ko­wych tego omle­tu, zamiesz­czam zdjęcie.eggs

Roz­le­ni­wie­ni tym śnia­da­niem sie­dzi­my i cze­ka­my na obie­cy­wa­ny w pro­gno­zie wiatr. Sie­dzi­my, sie­dzi­my, mija godzi­na za godzi­ną, a tu cią­gle nic… Wte­dy już do nas dotar­ło, że popeł­ni­li­śmy dość poważ­ny błąd nie tan­ku­jąc dodat­ko­we­go pali­wa w Beau­fort. Pogo­da była cał­kiem ład­na jak na wyciecz­kę ale nie jak na żeglo­wa­nie – kom­plet­nie nie wiało.Nasz zapas die­se­l’a był obli­czo­ny na pomoc wia­tru i taka sytu­acja była dość kło­po­tli­wa. Dzień zbli­żał się ku koń­co­wi, a wia­tru nadal ani śla­du, ciszę zakłó­cał tyl­ko mia­ro­wy pomruk sil­ni­ka. I oto wraz z zacho­dem słoń­ca nad­szedł ocze­ki­wa­ny wiatr.sunset 01 Teraz głów­nym zada­niem było utrzy­mać tem­po jak naj­dłu­żej się da bez pomo­cy sil­ni­ka (w tym momen­cie bra­ko­wa­ło nam pali­wa na jakieś 12 godzin). Wią­za­ło się to z dodat­ko­wym utrud­nie­niem, takim jak ręcz­ne ste­ro­wa­nie (auto­pi­lot bez pomo­cy sil­ni­ka zbyt szyb­ko roz­ła­do­wy­wał bate­rie). I wła­śnie to „utrud­nie­nie” spra­wi­ło, że w try­bie eks­pre­so­wym zosta­łem prze­szko­lo­ny do ste­ro­wa­nia naszą łód­ką (do tej pory moja pozy­cja na łód­ce to maszt i ogól­na pomoc przy wszyst­kim :), teraz każ­dy na swo­jej zmia­nie w nocy musiał ste­ro­wać). Szcze­rze mówiąc czu­łem się dość nie­pew­nie, mój „pierw­szy raz” nie dość, ze w nocy, to jesz­cze przy cią­gle zmie­nia­ją­cym się wie­trze. Na szczę­ście co nie­co zosta­ło mi z mojej daw­nej (bar­dzo) prak­ty­ki żeglar­skiej, a z pomo­cą Timo (zawo­do­wy żeglarz) szyb­ko dosto­so­wa­łem swo­ją wie­dzę do aktu­al­nych warun­ków. Skoń­czy­ło się to tym, że ste­ro­wa­nie wcią­gnę­ło mnie tak dokład­nie że prze­sta­łem przy ste­rze ponad poło­wę nocy, cie­sząc się z tej oka­zji i pra­wie nie­do­pusz­cza­jąc do tej robo­ty innych.

driving Better Than

Z nasta­niem następ­ne­go dnia wiatr znów „padł”. Tym razem pły­nę­li­śy już jed­nak bez stre­su, cała noc na samych żaglach dała nam wystar­cza­ją­cy zapas pali­wa na bez­pro­ble­mo­we dokoń­cze­nie dro­gi. Dzień cią­gnął się strasz­nie, nie było nic cie­ka­we­go do robo­ty, nawet del­fi­ny prze­sta­ły nas odwie­dzać. Poje­dyń­czą atrak­cją był zma­so­wa­ńy nalot fru­wa­ją­cych ryb (prze­la­tu­ją nad pokła­dem i cza­sem moż­na je potem odna­le­Ĺşć w naj­mniej ocze­ki­wa­nych miej­scach, takich jak np. wła­sna kieszeń…). flying fish

Tak roz­le­ni­wie­ni dniem zosta­li­śmy kom­plet­nie zasko­cze­ni wyda­rze­nia­mi nad­cho­dzą­cej nocy. Dopa­dło nas kil­ka gwał­tow­nych burz z ulew­nym desz­czem i wia­trem do 40 węzłów. Wstyd przy­znać, ale naj­po­waż­niej­szą prze­spa­łem, nie sły­sząc ani nie czu­jąc jak naszą łód­ką rzu­ca na wszyst­kie stro­ny. O 4 rano obu­dzi­łem się grzecz­nie na swo­ją zmia­nę i zasko­cze­niem przy­glą­da­łem się wymę­czo­nym kole­gom. Nie spo­dzie­wa­łem się wte­dy że mnie też cze­ka parę nispo­dzia­nek. bowOd 4 do ok 6 jest nadal ciem­no więc sie­dzia­łem wygod­nie w kaju­cie obser­wu­jąc radar i kon­tro­lu­jąc auto­pi­lo­ta. Ze znu­dze­nia wyrwał mnie dziw­ny odczyt na rada­rze – poka­zy­wał wiel­ki obiekt na naszej dro­dze, mimo że nie widzia­łem żad­nych świa­teł. Zda­łem sobie spra­wę, że to kolej­na burza cze­ka­ją­ca żeby nas jesz­cze tro­chę pomę­czyć. Ostre podmu­chy wia­tru spo­wo­do­wa­ły, że auto­pi­lot zaczął wario­wać i trze­ba było przejśc na ręcz­ne ste­ro­wa­nie. Gwał­tow­ne pory­wy wia­tru i ule­wa nie uprzy­jem­nia­ły bar­dzo sytu­acji. Dotrwa­łem jakoś do świ­tu, a wte­dy chmu­ry się już tro­chę roze­szły i wiatr się uspo­ko­ił. Kolej­na peł­na wra­żeń noc za nami.

sunrise

Nacho­dzą­cy dzień znów nie róż­nił się od poprzed­nich, po nie­koń­czą­cych się, cięż­kich nocach, dla kon­tra­stu dzień był mało emo­cjo­nu­ją­cy. Jedy­nie na „do widze­nia”, tuż przed zawi­nię­ciem do por­tu w West Palm Beach, oce­an zafun­do­wał nam dwie godzi­ny ostre­go rol­ler­co­aste­r’a. To noc­ne burze poja­wi­ły się na nowo w całej oka­za­ło­ści. Brak noc­nej opra­wy powo­do­wał, że nie było to już jed­nak tak dra­ma­tycz­ne, a tyl­ko ekscytujące.20 knots

I tak, po prze­by­ciu ok 800 mm, zakoń­czy­łem moją kolej­ną przy­go­dę z Bet­ter Then… Kie­dy przyj­dzie czas na kolejną?

2 odpowiedzi na “Floryda – finisz”

No no.… nie wie­dzia­łam, że taki nie­zły z Cie­bie żeglarz:smile: Ze zdjęć widać, że jest cudow­nie i na doda­tek te del­fi­ny.… Tak bar­dzo chcę tam wrócić…

Do żegla­rza to mi jesz­cze baaar­dzo dale­ko, ale pierw­szy krok już za mną :mrgre­en:, tyle że nie wiem czy będę robił następny…

Możliwość komentowania została wyłączona.