No i nadszedł czas żeby napisać coś o miejscu gdzie teraz jestem. Siedzę tu w końcu już parę dni. Najlepiej, jak to się zazwyczaj robi, zacznę od początku.
Zaraz po przybyciu do portu łódka w ekspresowym tempie wyjechała na brzeg i zawisła na specjalnym rusztowniu w małej stoczni w Riviera Beach na północ od West Palm Beach (swoją drogą ciekawa nazwa jak na miateczko/dzielnicę portową gdzie plaż jak na lekarstwo).
Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko był tam jakikolwiek dostęp do internetu. Ale, niestety, ta częśc miasta jeszcze chyba przez jakiś czas nie będzie miał takiego luksusu. Generalnie jest to dzielnica latynosko-murzyńska, gdzie wszędzie jest daleko. Sytuację ratuje to, że mam rower który znacznie ułatwia (a może raczej umożliwia) wyrwanie się z portu. Według opinii znajomych, to także może ratować skórę przy spotkaniu z niektórymi „locales” :). Rower ma tylko jeden zasadniczy minus – brakuje mu dachu… A jest to wielki minus ponieważ od kilku dni
Samo West Palm Beach wieje potworną nudą. Miasto pełne apartamentowców dla bogatych emerytów („studio” czyli kawalerka za ok $1 000 000, potem ceny rosną do kilkudziesięciu). Palmy, jachty i eleganckie limuzyny, obecnie okraszone też strasznymi zniszczeniami po ostatnim sezonie huraganów. Prwdziwe centrum to dwie ulice z kafejkami i sklepami, raczej dość niepozorne. Dla mnie jednak punktem centralnym miasta jest wielka publiczna biblioteka, usytuowana w pobliżu w/w uliczek. Tylko dzięki niej mam jakikolwiek kontakt z siecią. Swoją drogą trzeba przyznać, że o ile poziom wykształcenia w US jest dość (co najmniej) niski, to dostęp do wiedzy dla przeciętnego obywatela jest świetny (spore darmowe biblioteki z szerokopasmowym internetem i kilkudziesięcioma komputerami), wystarczy chcieć. Nie chciałbym uogólniać, ale chyba nie świadczy to za dobrze o chęciach do nauki przeciętnego obywatela Stanów… 😉
Dla osób lubiący aktywnie spędzać czas, nie jest to chyba najlepsze miejsce (jak chyba cała południowa Floryda). Biegać w okolicy za bardzo nie ma gdzie, chyba, że jest się szczęśliwym posiadaczem samochodu, który dowiezie do najbliższej plaży (o ile oczywiście ktoś lubi biegać ciągle po tej samej plaży) lub jest się miłośnikiem joggingu wzdłuż autostrady, podobnie z rowerem – jedynie szosówka ma tu rację bytu, rower górski można użyć tylko do pokonywania połamanych wichurą drzew. Tak więc, do wyboru mamy: „sportowe łowienie ryb” (cały czas ciężko mi uznać za sport siedzenie z kijem i popijanie piwa, ale biorąc pod uwagę wielkość tutejszych ryb, samo wyciągnięcie zdobyczy można uznać za sport zbliżony do podnoszenia ciężarów), żeglarstwo (o ile ma się swoją łódkę lub mnóstwo pieniędzy), golf (tu już wystarczą pieniądze) i nurkowanie (ceny zbliżone do światowych, co nie znaczy że niskie). Tego ostatniego mam nadzieję spróbować już jutro. Dzisiaj zrobiłem pierwszą przymiarkę, ale rejs został odwołany z powodu braku widoczności :(. Jutro jest ostatni dzień kiedy mogę się na to załapać (w poniedziałek wylatuję), więc mam nadzieję, że Neptun okaże się łaskawszy i ześle kryształową wodę i tysiące ryb…
Wkrótce więcej, no i spróbuję dodać parę fotek.
3 odpowiedzi na “„November Rain” czyli dlaczego tu tak mokro?”
W takim razie życzę dobrej pogody i miłego nurkowania
Już wiem, że nurek nie został zrealizowany ze względu na pogodę. A to pech.…:sad: Bedziesz musiał przyjechać do Polski, żeby zanurkować 🙂
Koparki już czekają!! Ale będzie zimno