Kategorie
rajdy

Mini Bergson Winter Challenge 2006 zakończony

mbwc

Week­end minął, razem z nim zawo­dy MBWC 2006. Mimo „tre­nin­go­we­go” cha­rak­te­ru zawo­dów, więk­szość zawod­ni­ków trak­to­wa­ła je dość poważ­nie i napie­ra­ła ile sił star­czy­ło. Dzię­ki temu adre­na­li­ny nie zabra­kło od star­tu aż do mety, ok 10h póĹşniej. 

W bazie zawo­dów sta­wi­łem się dzień wcze­śniej (no może noc wcze­śniej, kor­ki i „dzi­ka” zima w Pozna­niu tro­chę mnie opó­Ĺşni­ły), szcze­rze mówiąc w śred­nim nastro­ju. Skąd to nasta­wie­nia? Stąd, że nasta­wia­li­łem się na sro­gą zimę, a tu nagle dotar­ły do mnie infor­ma­cje meteo o jed­no­dnio­wej odwil­ży, potwier­dzo­ne wido­ka­mi po dro­dze. Brzmi to może dziw­nie, ale sta­now­czo pre­fe­ru­ję bar­dzo mro­Ĺşną, suchą pogo­dę niż bło­to pośnie­go­we po uszy, pada­ją­cy deszcz itp. atrak­cje odwil­żo­we. Szcze­gól­nie, że do rowe­ru zabra­łem tyl­ko jeden kom­plet opon – „kol­cza­ste” na lód i zbi­ty śnieg. No ale, jak to mawia­ją zna­jo­mi, na raj­dach im gorzej tym lepiej więc szyb­ko nega­tyw­ne nasta­wie­nie ustą­pi­ło miej­sca przed­star­to­wej adre­na­li­nie. Tej adre­na­li­ny poja­wi­ło się chy­ba aż nad­to bo zamiast iść nor­mal­nie spać, dłu­ba­łem przy sprzę­cie do 3 nad ranem. Cały czas byłem pewien nie­pew­no­ści jak spi­sze się sprzęt, któ­ry posta­no­wi­łem testo­wać na tych zawo­dach – opo­ny z kol­ca­mi kupio­ne dwa dni wcze­śniej, nar­ty bez łuski ale za to z foka­mi i buty do nart na odcin­ku biegowym.

Start zapla­no­wa­ny był na 8 rano, ale jak to zwy­kle bywa chwil­kę się opó­Ĺşnił. Było mi to dość na rękę, ponie­waż część wypo­sa­że­nia, w posta­ci fok do nart, dotar­ła do mnie dopie­ro rano. Tutaj poja­wił się pierw­szy pro­blem (czy moż­na brać nie­te­sto­wa­ny sprzęt na zawo­dy i liczyć, że nie będzie pro­ble­mów?), foki przy­szły, ale bez zacze­pów do nart. Stwier­dzi­łem, że na stres już za póĹşno i spa­ko­wa­łem je tak jak były, zosta­wia­jąc zmar­twie­nia na dodci­nek nar­ciar­ski. Teraz trze­ba było myśleć o rowe­rze. Mimo roz­to­pów, na dro­gach w Kowa­rach było spo­ro lodu, więc zapo­wia­da­ło się, że „kol­ce” na rowe­rze były dobrym wybo­rem. Pogo­da pra­wie wio­sen­na, więc jesz­cze chwi­lę przed star­tem wyrzu­ca­łem z ple­ca­ka „rezer­wo­we” ubrania.

Pierw­szy etap poszedł dość spraw­nie mimo ogrom­nych ilo­ści bło­ta i śnie­gu (w wyż­szych par­tiach). Wyjąt­kiem od regu­ły był dojazd do punk­tu nr 2, gdzie wybra­łem, razem z garst­ką innych zawod­ni­ków, nie­co utrud­nio­ny wariant (czy­taj: peł­za­nie w śnie­gu :mrgre­en:). Na całej tra­sie, widząc pośli­zgi innych, bło­go­sła­wi­łem moment zaku­pu „kol­cy”, rower jechał jak przylepiony.

Na kolej­ny, pie­szy, etap ruszy­łem już samot­nie po szyb­kim prze­pa­ku w Kowa­rach. Począ­tek po asfal­cie nie był naj­cie­kaw­szy, ale po kil­ku kilo­me­trach tra­sa skrę­ca­ła w śnie­gi i zaczy­na­ła się zaba­wa. Tutaj nie­ste­ty dopadł mnie jakiś dziw­ny kry­zys, poru­sza­łem się jak śli­mak, drep­cząc pod górą w rakie­tach. Tem­po zwięk­szy­łem dopie­ro kie­dy dopa­dli mnie Remik i Agniesz­ka (czy­li Spe­leo Salo­mon) i dalej szliśmySalomon Raid

razem zmie­nia­jąc się co jakiś czas na pro­wa­dze­niu (zespół Salo­mon Adven­tu­re sku­tecz­nie roz­dep­tał ścież­kę idąc bez rakiet :(, i trze­ba było prak­tycz­nie robić ślad od nowa). Do koń­ca odcin­ka pie­sze­go oby­ło się już bez pro­ble­mów (no może poza paro­ma nur­ka­mi w śnieg pod­czas zbie­gów :)). Buty Salo­mo­na zin­te­gro­wa­ne z rakie­ta­mi spi­sa­ły się zna­ko­mi­cie, dało się w nich nie­Ĺşle biec i szyb­ko prze­pi­nać rakie­ty, czy­li kolej­na zabaw­ka sprawdzona.

Odci­nek nar­ciar­ski, ostat­ni, moż­na było podzie­lić na dwie czę­ści – poło­wa do góry na zna­ną z poprzed­nich eta­pów Prze­łęcz Okraj, i poło­wa w dół do bazy. Na samym począt­ku zapew­ni­łem spo­ro zaba­wy kibi­com przy leśni­czów­ce led­wo opa­no­wu­jąc moje nowe narty:oops:, wte­dy też zda­łem sobie spra­wę, że bez fok moje śla­do­wo-bie­go­wo-turo­we nar­ty mogą mnie nie dowie­Ĺşć za szyb­ko na górę. Tak więc roz­ło­ży­łem się na śnie­gu pod leśni­czów­ką i w licz­nej asy­ście zaczą­łem kom­bi­no­wać jak zacze­pić foki. Roz­wią­za­nie nasu­nę­ło się dość szyb­ko – dzię­ki temu, że foki były za dłu­gie na moje nar­ty uda­ło mi się zawi­nąć je lek­ko z przo­du z tyłu co w teo­rii mia­ło zapo­biec ich zsu­nię­ciu. I ruszy­łem z kopy­ta pod górę. Nie­zbyt dale­ko. Po jakichś 50m przy­po­mnia­łem sobie o pasku do fok leżą­cym na śnie­gu po leśni­czów­ką – nie pozo­sta­ło nic inne­go jak się wró­cić (jak się nie ma w gło­wie to trze­ba mieć w nogach). Zabra­łem nie­szczę­sny pasek i wystar­to­wa­łem po raz kolej­ny. Na szczę­ście foki oka­za­ły się na tyle pomoc­ne, że szyb­ko nad­ro­bi­łem stra­tę, a dzię­ki katorż­ni­czej prze­dzier­ce przez las nawet uda­ło mi się wysu­nąć do przo­du. Po krót­kim cza­sie wyprze­dzi­li mnie jedak znów Paweł i Sła­wek z Salo­mon Navi­ga­tor drąc jak sza­ta­ny pod górę na nar­tach do „łyż­wy” – prze­sy­łam sło­wa uzna­nia dla ich mocy! Za Okra­jem pogo­da posta­no­wi­ła wtrą­cić swo­je trzy gro­sze i zmie­ni­ła się dość znacz­nie – zim­no, ciem­no, mgli­sto i śnież­nie. Tam nie­ste­ty znów nie­po­trzeb­nie stra­ci­łem czas idąc za dłu­go na fokach zamiast zjeż­dżać bez nich. Na uspra­wi­dli­wie­nie mam tyl­ko to, że pierw­szy raz uży­wa­łem tych „futer” i bałem się ponow­ne­go zakła­da­nia… Stra­ta był na tyle duża, że przy przed­ostat­nim punk­cie znów dopadł mnie mixo­wy Spe­leo Salo­mon. Do mety jecha­li­śmy już rów­no, wyprze­dze­ni tyl­ko przez pędzą­cych na bie­gów­kach Cze­chów z Exit Team.

To tyle jeśli cho­dzi o samą rywa­li­za­cję. Jeśli cho­dzi o kwe­stie orga­ni­za­cyj­ne, zało­ga MBWC sta­nę­ła na wyso­ko­ści zada­nia. Cie­ka­wa tra­sa, cie­pła her­ba­ta, zup­ki i droż­dżów­ki na prze­pa­kach, obsa­dzo­ne punk­ty (tam gdzie powin­ny być) w połą­cze­niu z napraw­dę nie­wiel­kim wpi­so­wym, spra­wi­ły że zali­czam te zawo­dy do bar­dzo dobrych. Liczą się też deta­le, takie jak ubi­ka­cje z papie­rem toa­le­to­wym i prysz­ni­ce z cie­pła wodą w bazie zawo­dów, któ­re choć nie mają więk­sze­go wpły­wu na rywa­li­za­cję, to zosta­wia­ją napraw­dę miłe wra­że­nie. Oby wię­cej takich jed­no­dnio­wych zawo­dów, któ­re mogą zachę­cić nowych „napie­ra­czy” i jed­no­cze­śnie być for­mą tre­nin­gu dla bar­dziej doświad­czo­nych. Mam nadzie­ję, że uda mi się wystar­to­wac w tego­rocz­nej „dużej” wer­sji BWC, bo zapo­wia­da się ciekawie.