Poniedziałek rano, cieszę się, że nie pracuję jako listonosz… mój chód mocno stracił na sprężystości po sobotniej przebieżce 😉 . Udało się jednak nieżle – zrobiliśmy dużo lepszy czas niż zakładaliśmy.
Tak jak pisałem poprzednio, w Biegu Rzeżnika startowaliśmy w dwuosobowym składzie z Marcinem „Wieszczykiem” jako Team Alpex. Jako, że żaden z nas nie uczestniczył przedtem w tak długiej, stricte biegowej, imprezie, założyliśmy, że jeśli uda nam się pokonać trasę w 14 godzin to będzie dobrze. W rzeczywistości okazało się, że założenia były zbyt pesymistyczne, dotruchtaliśmy do mety w czasie 12:26:20, jako 11 zespół.
Muszę przyznać, że z mojego punktu widzenia trasa nie była łatwa. 75.2km czerwonym szlakiem z Komańczy do Ustrzyk Górnych (3235m podbiegów) dała nam w kość. Zainspirowani panującymi od paru dni upałami, liczyliśmy na to samo w Bieszczadach. Przyroda jednak zrobiła nam dowcip i na „wyścigowy dzień” przygotowała obfite dzeszcze. Dzieki temu mieliśmy okazję doświadczyć uroków biegu po kostki w błocie, w mlecznej mgle i deszczu.
etap I
Z Komańczy wystartowaliśmy ok 3.30 nad ranem, razem ze słońcem (przynajmniej teoretycznie, deszcz nie pozwalał mu się pojawić). 17 km do Przełęczy Ĺťebrak poszło dość sprawnie, na PK dokonaliśmy małego przetasowania w zespole i ruszyliśmy prawie bez zatrzymywania dalej.
etap II
Etap do Cisnej (kolejne 15km) to nadal była zabawa, dość łagodny, więc prawie cały przebiegliśmy, małe problemy pojawiały się tylko na zbiegach płynących błotem.
etap III
Ten etap, najdłuższy na trasie, nie był jednak wcale najtrudniejszy. Jeden ostry podbieg (podejśćie), jeden zbieg, reszta mniej więcej równa. Mimo tego, na PK we wsi Smerek dotarliśmy zmęczeni (ponad 50km w nogach). Pozwoliliśmy sobie na parę minut odpoczynku przed czekającym na nas najcięższym odcinkiem zawodów.
etap IV
No i wreszcie długo oczekiwany „rzeĹşnicki” etap. Podejście na górę Smerek to ostra walka, stromizna i śliska ścieżka to hardcore’owe połaczenie. Niestety koniec podejścia wcale nie oznaczał odpoczynku. Na połoninie przywitał nas porywisty wiatr (mogło być z 90km/h), zacinający deszczem. Wychłodziło mnie (biegliśmy na lekko – w krótkim rękawku) do tego stopnia, że ledwo dawałem radę zaciągnąć ręką żyłkę przy butach, strach pomyśleć jakbym sobie radził ze sznurówkami. W każdym razie te 15km robiliśmy prawie 40min dłużej niż poprzednie 20. Ten odcinek okazał się pechowy dla mnie – naciągnąłem sobie paskudnie mięsień w prawej nodze – od razu wiedziałem, że nie będzie lekko do mety. Kontuzja była o tyle dotkliwa, że nie pozwalała mi szybko zbiegać, co do tej pory pozwalało nam nieĹşle nadrobić czas.
etap V
Tutja niestety dopadło nas jakieś dziwne rozprężenie – zamiast napierać dwa razy ostrzej z racji, że to już końcówka, na podejściu wlekliśmy się jak ślimaki na pikniku. Energia wróciła nam dopiero na połoninach, gdzie w oddali zobaczyliśmy następne zespoły szybko odrabiające do nas stratę. Tutaj niestety nie mogliśmy za mocno uciec ze względu na moją nogę (zaczynał się zbieg). Udawało nam się utrzymać przewagę dość długo, dopiero jakieś 800m od mety wyprzedził nas jeden zespół, w ten sposób straciliśmy miejsce w pierwszej dziesiątce…
meta
A co potem? Potem tylko meta, zimne piwko i kiełbaska z grila. No i odpoczynek…
Ogólnie rzecz biorąc, bardzo fajny bieg – ciekawa i trudna trasa, sporo zawodników, dobrze rozmieszczone i zaopatrzone PK. Jakie minusy? Jest parę, ale mam nadzieję, że na kolejnej edycji będą już poprawione. Pierwszy to transport z mety do bazy. Ludzie, którzy nie załapali się na pierwszego busa, musieli czekać kilka godzin w autobusie aż się zapełni i ruszy. Wyjątkowy brak przewidywania u organizatora – przecież wiadomo, że na tak długich zawodach, zawodnicy nie przychodzą na metę w tym samym czasie. Dużo lepiej można było to rozwiązać podstawiając małe, często kursujące busy niż wielki autobus. Drugi rzucający się w oczy szczegół to medal (!) za ukończenie biegu. Rozumiem, że miało być oryginalnie ale do mnie nie przemawia za bardzo gliniany medal wielkości talerza z wychudzonym świnio-dzikiem i nazwą biegu. Pomojając fakt, że większość medali prawdopodobnie nie przetrwała podróży powrotnej… To tyle narzekania. Czy pojadę za rok? Jak się tylko da to na pewno, mam mały rachunek do wyrównania z RzeĹşnikiem 😉 …