Korzystając z sobotniego odpoczynku wybraliśmy się do Powidza dać nura z Sebkiem. dla odmiany zamiast moczyć się w pobliżu Pałacyku w Giewartowie, pojechaliśmy na drugą stronę, do Kosewa, na wraczek samolotu. Przy okazji zabraliśmy posklejany kajak Wieszczyka, żeby nie nudzić się po nurkowaniu.
Niestety, jak to zwykle bywa rzeczywistość złośliwie pokomplikowała co tylko się da. Do samolotu nie dotarliśmy, bo raz Ania, nurkując pierwszy raz od roku staczała szalone boje ze swoją maską, a raz ja ze swoim uchem. A jak było wszystko ok, to żeby było śmieszniej, popłynęliśmy wzdłuż innej poręczówki niż trzeba i jak się połapaliśmy to powietrza we flaszce na samolot już nie starczyło…
Cała moja nadzieja w związku z tym spoczywała w treningu kajakowym. Ale jak to mówią „zawsze pod górkę albo pod wiatr”, więc kajak wytrzymał jedną moją próbę eskimoski i zgubił świeżo przyklejoną kryzę… Super fajnie.
Na deser zerwała się burza więc o jedzeniu z grilla można było zapomnieć i trzeba się było zadowolić kiełbasą bez grilla… No cóż nie zawsze wszystko musi się układać idealnie. Jest sobota, więc mam nadzieję, że wieczorem zły los się odwróci… Howgh !