Kolejny rejs za mną. Tym razem płynęliśmy w trójkę (kapitan Jahoo, jego brat i ja) z Kilonii do Breskens w Holandii, żeby tam nadać naszą wielką „paczkę” (czyli łódkę) ciężarówką na Morze Ĺródziemne. Podróż trwała 3 dni, z czego pierwszy dzień, spędzony na „motorowaniu” przez Kanał Kiloński był raczej majówką i nie powinien się liczyć do całości.
Kanał był na tyle spokojny, że przez jakiś czas miałem nawet zamiar popracować na laptopie, co jednak się nie udało zgodnie z zasadą, że jak coś nie powinno się popsuć to na pewno to zrobi. Zaraz po przerwaniu łączności z netem, mój lokalny serwer odmówił współpracy z aplikacją nad jaką pracuję, wyrzucając jakiś absurdalny błąd, nie do sprawdzenia bez sporego googlowania… Porobiłem więc co się dało bez wykorzystywania serwera i się poddałem na resztę drogi.
Zaraz za kanałem, pogoda pokazała „lwi pazur”, słońce schowało się głęboko za chmurami i zaczęło wiać „w nos” ok 20 węzłów. Jednak naprawdę rozbujało się dopiero w Holandii, gdzie kilkumetrowe fale konkretnie zaczęły nam przeszkadzać w spożywaniu posiłków. Od tego czasu ograniczyliśmy dietę do głównie do czekolady i Coli, co chyba było słusznym posunięciem bo nikt się nie rozchorował.
Cała droga przeminęła nad wyraz spokojnie, nic się nie popsuło, dotarliśmy w jednym kawałku (no prawie, próbowałem napić się wrzątku, co nie obyło się bez małych strat na ciele), naprawdę miło. Dzięki pogodzie, sporą cześć trasy udało się pokonać bez silnika, co jest naprawdę atrakcyjnym (i nieczęstym) akcentem podczas takich transportowych rejsów. Straty psychiczne zostały spowodowane zabraniem tylko jednej płyty CD, która mimo niewątpliwych zalet („Buena Vista Social Club”), po 3 dniach słuchania spowodowała lekki uraz. Co ciekawe, w portowej restauracji w Breskens, gdzie zdecydowaliśmy zjeść pierwszy solidny posiłek, cały wieczór leciała w kółko dokładnie ta sama płyta. Co za złośliwość losu…
Na najbliższe parę dni pozostała już tylko stoczniowa praca – trzeba zdjąć maszt, ster, zapakować wszystko i ogólnie przygotować całość na podróż do Marsylii. Wszystko więc wskazuje na to, że uda się wyrobić w terminie i do piątku robota będzie gotowa.
Na koniec ciekawostka o naszej fladze. Jak co niektórzy wiedzą, jacht na którym pływam, ma banderę amerykańską, co budzi różna emocje w różnych częściach świata. Ale po kolei: w Sztokholmie budził zaciekawienie tylko amerykańskich turystów (czyli raczej miło), w Polsce patrzyli na nas jak na niedĹşwiadki w ZOO, straż przybrzeżna sprawdzała nas 101 razy (myśleli że załoga będzie prosić o azyl?), a na koniec został obsikany przez pijanego właściciela belgijskiej łódki (na szczęście polscy sąsiedzi z łódki obok uratowali sytuację i go przegnali), w Kilonii natomiast emocje objawiły się najdziwniej – podczas przerwy na śniadanie, ktoś nam go po prostu podprowadził. A mówią, że to w Polsce kradną…
3 odpowiedzi na “Kilonia-Breskens”
Hm, a może trzeba było płynąc pod banderą Speleo 🙂 Ciekawe jakby wtedy reagowały ludziska 🙂
Mam poważny plan żeby taką banderę skombinować. A tak przy okazji, co z szalikami? Zima idzie…
Trochę mnie zniechęciliście tym, że kojarzy się wam to z szalikowcami – ja za piłka aż tak nie przepadam… I nie chcę aby kibic SPELEO ustawiony został w tym samym szeregu co szalikowcy jakiegoś klub piłkarskiego. Ale szalikowcy w AR, hmm… mogłoby być ciekawie.