Mój pierwszy etapowy bieg to była wielka niewiadoma. Z jednej strony wieloletnie doświadczenie z najlepszymi w Adventure Racing, z drugiej zupełnie nowy dla mnie format i 7 dni samego biegu, maraton po maratonie. Niby za bardzo się nie przejmowałem, ale nutka niepewności gdzieś tam się plątała.

Wyszło nadspodziewanie dobrze. Liczyłem na pozycję gdzieś w połowie stawki, tymczasem skończyłem na 11 miejscu, z jednym etapem ukończonym nawet na 9. Do tego najważniejsze – zadziałał prawie każdy element planu, od jedzenia, przez sprzęt aż w końcu po rozkład sił (co prawda tu z pewną modyfikacją planu dzięki koledze z Hong Kongu).
Co ciekawe, niektóre z moich rozwiązań były nowe i inspirujące nawet dla bardziej doświadczonych biegaczy pustynnych etapówek, więc w najbliższych dniach spróbuję to nieco szerzej opisać, może ktoś skorzysta w przyszłości z moich przetestowanych rozwiązań.

Plecak nie należał do najlżejszych (9.8 kg), ale też miałem kilka dodatkowych elementów, z których w przyszłości mogę zrezygnować, pewnie obetnę na tym nawet jakieś 1–2 kg, głownie na jedzeniu ale też trochę na rzeczach.
Bardzo dobrze sprawdziła się dla mnie całkiem nowa strategia biegu 2–8, dwie minuty szybkiego chodu, osiem minut biegu. Nie jest to na pewno metoda na wygranie zawodów, ale za to świetny sposób na to, żeby kończyć każdy dzień na niezłym miejscu ze sporym zapasem sił. Taki rozkład ma też inną zaletę – pomógł mi dbać o regularne nawadnianie i jedzenie. Robiłem to tylko (zawsze) w tych dwuminutowych przerwach „serwisowych”, dzięki czemu mogłem to robić odpowiednio często i na spokojnie. Jak wspomniałem wcześniej, nie do końca była to moja zaplanowana taktyka, jednak po tym jak na pierwszym etapie wyprzedził mnie kolega David z HK właśnie w ten sposób, zdecydowałem się to wypróbować drugiego dnia i w ciągu kolejnych dni dopasować bardziej pod siebie. Sprawdziło się świetnie.
Strategia ma oczywiście zastosowanie na bardziej plaskatym terenie, jak zaczynają się bardzo strome podejścia, wymaga modyfikacji. Życie pokazało, że modyfikacje również byłyby przydatne w piekarniku 🙂 Podczas długiego, 80km, etapu mimo oszczędzania sił przegrzałem się konkretnie i potrzebowałem prawie dwóch godzin, żeby z tego przegrzania wyjść.
Namibijska trasa to większości dość twardy, zbity piach i żwir z mniej licznymi atrakcjami typu sypki pach (plaża i wydmy) czy bieganie w „nutelli” (solne wilgotne pola), było to z resztą widać po czasach najlepszych w okolicach 3:30 na maraton. Pustynia to pustynia, więc życia za wiele tam nie było, jednak foki na wybrzeżu i wieczorne wizyty szakali i hien urozmaicały nam ją dość mocno. Była pewna, aczkolwiek niewielka, szansa spotkanie wielkich afrykańskich kotów (lwy, lamparty, gepardy), krótko mówiąc jest to świat psów i kotów :).

Cykl 4 Deserts to świetna organizacja, dość kameralna atmosfera, piękne tereny i niesamowici ludzie. Format i sposób organizacji biegu jeszcze wzmacniają klimat do nawiązywania ciekawych kontaktów. Codziennie poza kilkoma godzinami biegu, reszta czasu to drobne naprawy sprzętu i własnej osoby oraz rozmowy z zawodnikami z całego świata. Dla samych tych godzin przy ogniu i opowieści z najdalszych zakątków świata warto tam być. Brak zasięgu komórek (co za tym idzie również internetu) to również dość niezły tygodniowy wypoczynek dla głowy. Z kolei na trasie, dzięki względnie małej ilości uczestników, można przez długi czas być sam na sam z pustynią.
Ogromnie się cieszę z sukcesu charytatywnej strony mojego startu. Projekt 4deserts4autism zebrał ponad 9600 zł (czyli nawet ponad zakładane 8000) i dał mi motywację do mocniejszej pracy niż zwykle. Miło było też widzieć jak wiele innych osób wykorzystuje ten cykl do wspierania potrzebujących. Wielu z nas będzie biegać tak, czy inaczej, wydawać mniejsze lub większe pieniądze na swoje hobby, a połączenie tego z pomocą i motywacją do pomocy, to chyba dobra kombinacja. Warty uwagi jest na pewno projekt innego polskiego zawodnika, Marka Rybca, który podczas próby zdobycia pustynnego szlema (4 pustynne starty w jednym roku) ma ambitny cel zebrania 100 tyś zł na wsparcie jednego z warszawskich hospicjów. Trzymam kciuki za jego plan i zachęcam Was do wsparcia.
Namibia to było moje trzecie spotkanie z pustynnym bieganiem (po dwukrotnej wizycie na Gobi) i wiem na pewno, że nie ostatnie. Wstępnie szykuję się na edycję Atacama, ale dopiero w 2019 roku, starty w etapówkach tego rodzaju to przede wszystkim obciążenie czasowo-finansowe i stanowczo muszę to mądrze rozłożyć w planach. W międzyczasie może uda mi się zaplanować coś w innych rejonach świata, parę pomysłów już mi chodzi po głowie. Na razie jednak przestawiam się w tryb wodno-lądowy swimrun.
