Dzień 3 nie był łatwy, tak jak się spodziewałem… Na moją niekorzyść zadziałały chmury, wszyscy biegacze się rozpędzili i nic ich za bardzo nie blokowało, nawet upał. Dużo biegania po płaskim, nawet spory kawałek asfaltu. To mnie podkusiło, żeby zmienić taktykę i pobiec pierwsze 20 km bez przerw, za co zapłaciłem później w trudniejszym terenie. Nie miałem siły tam solidnie pobiec i kilka osób mnie doszło. Ten trudniejszy teren to takie solne kalafiory (coś w rodzaju solnego błota, mokro-suchego), raz twarde, raz miękkie i trzeba bardzo czujnie się po nich poruszać, do tego troche twardych krzaczorów. Ogólnie jednak lepiej się biegnie niż idzie (jak jest siła na bieg). Po kalafiorach przyszła pora na wydmy z piachem po kostki. Tu też niektórzy biegli, ja raczej tylko jak było konkretniej z górki. Finisz do obozu, to wbrew pozorom, dość fajny odcinek. Widać z daleka obóz, ale przed nim jeszcze 3 lub 4 piaszczyste doliny do zbiegnięcia i wbiegnięcia, w tym jeden z rzeką podobną do wczorajszej.
Ogólnie to raczej nie był mój ulubiony dzień. Sporo sił kosztowało mnie dotarcie na 10 miejscu. Jutro ma być bardzo trudno (pola solne). Liczę, że to mi wyhamuje te biegowe „strusie pędziwiatry”, a ja będę trzymał się z powrotem oszczędnego planu. Zobaczymy jak to zadziała.
Nowe dania się sprawdzają! Zimne gaspachio od „lyofood” to dzieło sztuki. Aż żałuję, że nie mam go na każdy dzień. Ze sprzętu nic się na razie nie rozpadło (odpukać!), a pęcherze mnie w miarę oszczędzają – jakieś drobiazgi na palcach po wczorajszych wodno-piaskowych zabawach nie są na szczęście zbyt problematyczne.
Kategorie
Listy z Atacamy: Odcinek 3
