Hamburg przywitał mnie znów deszczem… Co za wredna pogoda. Idealnie wpasowuje się w mój nastrój. Ostatnie kilka dni (tygodni?) nie spałem zbyt wiele, ciągle była jakaś pilan robota do dokończenia, szczególnie jak pojawiłem się po przerwie w domu/biurze. W każdym razie wczorajsza noc wykończyła mnie zupełnie, już od pociągu do Gdańska funkcjonowałem trochę jak flegmatyczny zombi.
Kategoria: podróże
Finał Tall Ships Race
Znów minęło kilka dni i zabieram się do pisania mocno nieaktualnych rzeczy. Jakoś nie potrafię sobie narzucić żadnej regularności w publikacji na blogu. Ale czy to tak naprawdę ważne? Nie wiem.
Wracając do tego, o czym chciałem pisać, czyli finałowej imprezy w Szczecinie. Po ilości odwiedzających w Sztokholmie miałem spore obawy czy Szczecin wytrzyma taki najazd. Na szczęście wszystko udało się naprawdę nieźle. Co prawda ludzi było ogromnie dużo, ale całość funkcjonowała w miarę sprawnie. Szkoda tylko, że jachty były cumowane jeden przy drugim („raft”), przez to nie dało się wszystkich podziwiać w pełnej krasie. Zawsze kojarzyłem, nie wiem dlaczego, z małym miasteczkiem, po tej wizycie wiem, że to może być naprawdę reprezentacyjne miasto, trzeba tylko chcieć. Finał w liczbach można obejrzeć na oficjalnej stronie imprezy.
Trudno mi się wypowiadać o atrakcjach towarzyszących – albo pracowałem na łódce albo się z niej nie ruszałem ze względów towarzyskich. Miałem plan żeby wreszcie zwiedzić największe żaglowce, niestety ponad 2 godziny czekania do każdego z nich były zbyt wysoką ceną. Może następnym razem gdzieś na świecie. Ogólnie cała nasza załoga, z bliżej nierozpoznanych powodów nie garnęła się do publicznych wydarzeń socjalnych (konkursy, opiłka nożna itp.). Mieliśmy chyba za dużo piwa na pokładzie…
W każdym razie wielkie pozdrowienia dla całej naszej załogi plus parę ciepłych słów ekstra dla studenckiej załogi łódki „Dar natury” (SGH), która cumowała obok nas zarówno w Sztokholmie jak i w Szczecinie.
Lato Muminka
Na zakończenie pobytu w Szwecji dotarłem w całkiem miłe miejsce – na wyspę Sandhamn. Po co się tu znalazłem? Głównie aby zobaczyć start „Tall Ships”, ale z tego za wiele nie wyszło (start jest zbyt daleko od brzegu) i skończyłem jak to zwykle bywa w kawiarni z piwem. Pozytywną stroną jest to, że mam okazję napisać coś na stronę.
Miejsce jest absolutnie niesamowite, skaliste wybrzeża malutkich wysepek, porośnięte lasem i w większości niezbyt zatłoczone. W wielu domkach, stoją przycumowane żaglówki i motorówki, na pomostach leżą morskie kajaki. Naprawdę miło. Aż się prosi żeby zrobić parę fotek, ale tym razem zostałem bez aparatu i musi wystarczyć sam opis.
Co dziwne, nawet pogoda dzisiaj dopisała, słońce i lekka bryza w połączeniu z krajobrazem powodują, że naprawdę można polubić Szwecję… To niezła odmiana po ostatnim tygodniu kręcenia się po centrum Sztokholmu i uciekania przed deszczem. A propos kręcenia po mieście, mam serdecznie dość parkowania 6,5 metrowego vana w centrum miasta, ja chcę Mini!!
Jeszcze 2 godziny i uciekam na prom do Nynäshamn, a na razie trzeba delektować się chwilą.
ps. o co chodzi z tytułem? Chyba domki skojarzyły mi się jakoś z książką Tove Janson, albo może coś innego…
Do Szczecina
Przez kilka dni próbowałem się zabrać do napisania czegoś mniej lub więcej ciekawego, ale jakoś nie wyszło. W sumie działo się dużo, udało mi się wyrwać na rowerowy objazd okolicy Gustavsbergu, gdzie mieszkałem, pokręciłem się po Sztokholmie, wypiłem morze espresso no i popracowałem na BT.
Powoli mój czas w Szwecji dobiega końca. Jutro załoga startuje w ostatnim etapie „Tall Ships’ Races”, spotkamy się dopiero w Szczecinie. Jednak tak naprawdę dopiero dzisiaj miałem okazję wyrwać się na spokojny spacer po mieście. Właśnie dzięki temu, siedzę w małej kafejce przy bocznej uliczce starego miasta, słucham jazzu i piszę te słowa (o espresso chyba nie muszę wspominać?). Jest „cool”, potrzebowałem tego spokoju.
Jestem pod niesamowitym wrażeniem floty „tall ships”. Kiedy chodziłem po nabrzeżu i zwiedzałem statki, przed oczami stanęły mi wszystkie podróżnicze i przygodowe książki na których się wychowałem. Z moim ulubionym „Znaczy Kapitanem” Borchardta na czele.
To musi być niesamowite doświadczenie, odbyć rejs na jednym z tych statków, nie wiem tylko czy okrętowa dyscyplina i mundury to coś do czego mógłbym się przyzwyczaić po tylu latach „luzu”. Chyba nie bardzo.
Ale wracając do samej imprezy w Sztokholmie – dawno nie widziałem takich tłumów. Ciekawe czy w Szczecinie będzie podobnie? Mam nadzieję, że miasto stanie na wysokości zadania i impreza będzie na podobnym poziomie. Organizacja naprawdę ok, pomijając może kluczowe informacje w języku szwedzkim. Ale jak to powiedział jeden z bohaterów kina akcji, „niech się bambusy języków uczą”, czyli trzeba się było nauczyć trochę szwedzkiego, a nie narzekać…
Tym razem zawiało mnie do Sztokholmu na parę dni. I jak zwykle sporę częśc czasu spędziłem na poszukiwaniu dostępu do Netu… W naszej wioseczce gdzie cumujemy „Better Than…” internet istnieje w znikomych ilościach (korzystam z niknącego sygnału czyjejś niezabezpieczone sieci). Ale w końcu się udało, znalazłem kontakt w centrum miasta i siedzę sobie na rynku korzystając z dobrodziejstw darmowego „Skype Wi-Fi”. Swoją drogą to miło ze strony Skype’a że robią coś takiego (choć pewnie nieĹşle im się to opłaca).
Zróbcie coś z Ławicą!
Artykuł o podobnym tytule (dotyczył Okęcia) ukazał sie w warszawskim dodatku GW. Autor narzeka (i słusznie) na nasze największe lotnisko w kraju. Zgadzam się w 100% (też już na to narzekałem). Z tym, że mieszkając w Poznaniu mam jeszcze większy problem – muszę się zawsze jakoś dostać do Warszawy.
Ciągle mi się marzy port lotniczy z prawdziwego zdarzenia w Poznaniu. Coś się zmienia ale to ciągle dalekie od „ok”. Świat robi się coraz mniejszy, w większości dzięki samolotom, szkoda tylko że dotarcie na lotnisko musi trwać kilka razy dłużej niż sam lot…
Łódka odpłynęła z Hamble. Zapakowałem naszego „monster-vana” i ruszyłem do Amsterdamu. Brzmi to dużo szybciej, niż wyglądało naprawdę – musiałem „przeryć” cały kontener w poszukiwaniu jednego pudła, które ktoś rozsądnie schował na samym dnie. Ale ok 1 w nocy się udało i dałem radę się nawet trochę przespać.
Kierownica
Doszedłem właśnie do dość ciekawego (dla mnie) wniosku. Przez kilka miesięcy, kiedy mieszkałem w Irlandii i w paru innych miejscach o „drugostronnym ruchu” zawsze jeździłem lokalnymi pojazdami.
Dopiero teraz, w UK, mam okazję pojeździć po okolicy samochodem z „normalną” kierownicą. I co się okazało? Jest dużo lepiej. Przestałem zaliczać krawężniki z lewej strony i uciekać przed lusterkami z prawej. To wszystko jest o tyle dziwne, że wydawało mi się, że zw względu na inny ruch lepiej się będę czuł w lokalnych pojazdach…
Ma ktoś z tym podobne doświadczenia? Czy tylko mi się lepiej jeździ „odwrotnym” samochodem?
Powrót do Netu
Kto by pomyślał, że w UK może wcale nie być tak łatwo z dostępem do netu… Ale po kolei. Od dwóch dni należę do grona „Polaków na wyspach”, co prawda mocno tymczasowo, ale zawsze. Prawdziwe przygotowania łódki zaczną się od jutra (jeszcze nie dotarła na miejsce), dzisiejszy dzień został zdominowany przez poszukiwania sensownego internetu. Siedzenie po kafejkach (nielicznych tutaj w Hamble) nie wchodzi w grę, jeśli trzeba pracować w Sieci…
Podczas wczorajszej rowerowej wycieczki udało mi się pstryknąć całkiem fajne (tak mi się wydaje 🙂 ) zdjęcie. W związku z tym mały konkurs – jeszcze nie wiem co będzie nagrodą, ale na pewno coś wymyślę. Chodzi o to, na czym siedzi robaczek przedstawiony na zdjęciu… Chodzi o precyzyjne określenie 🙂 . Kto pierwszy ten lepszy.