Kategorie
na szlaku

Dieta orzechowa

Dzi­siaj wpis znów o jedze­niu (to znów jest bar­dzo względ­ne, szyb­kie spoj­rze­nie w histo­rię blo­ga wska­zu­je że pisa­łem o jedze­niu ostat­nio w paź­dzier­ni­ku 2009, acz­kol­wiek kie­dyś zda­rza­ło się to cześciej).

Jak się bar­dziej zasta­no­wić, to cały start w Saha­ra Race to jed­no wiel­kie  myśle­nie o jedze­niu. Wiem już na 100%, że nie jestem w sta­nie zabrać ze sobą tyle jedze­nia, żebym nie cho­dził głod­ny, po pro­stu się nie da bo ple­cak bym musiał wypra­wo­wy zabrać, a nie bie­go­wy. Sen­sow­na wer­sja mini­mal­na to 3000 kcal / dzień (wyma­ga­ne przez orga­ni­za­to­rów mini­mum prze­ży­cia to 2000 kcal / dzień), ale to bar­dzo dale­ko od moje­go real­ne­go zapotrzebowania.

Misja na teraz, to dobrać takie jedze­nie, któ­re bez zwięk­sza­nia znacz­ne­go obję­to­ści i wagi pod­nie­sie mi zarów­no dzien­ne racje ener­gii, ale też kom­fort psy­chicz­ny pod­czas odpoczynku.

Przez ostat­nie tygo­dnie spraw­dza­łem róż­ne lio­fi­li­za­ty (Lyofo­od, Tre­k’n Eat, Aptonia/Decathlon) i o ile na wszyst­kie reagu­ję względ­nie dobrze, to mam zde­cy­do­wa­ne­go fawo­ry­ta sma­ko­we­go i na nim opie­ram roz­kład jedze­nio­wy na start.

Na chwi­lę obec­ną, pod­su­mo­wu­jąc moje raj­do­wo-pustyn­no-bie­go­we doświad­cze­nia i ostat­nie testy jedze­nio­we, plan die­ty wyglą­da następująco:

Śniadanie:

Sta­wiam na lio­fi­li­zo­wa­ną koko­so­wa owsian­ka, duże śnia­da­nie to pod­sta­wa, więc bio­rę podwój­ną por­cję (200g, 1000 kcal). Począt­ko­wo chcia­łem ją prze­pla­tać z jaglan­ką tej samej fir­my, ale róż­ni­ca sma­ko­wa jest na tyle duża, że zosta­ję przy tym samym śnia­da­niu. O ile na jaglan­ce wystar­to­wa­łem Bieg Gra­nią Tatr i było nie­źle, to jed­nak nie chcę tego doświad­cze­nia sma­ko­we­go aż tak czę­sto powta­rzać. Koko­so­wa owsian­ka rządzi.

W pla­nach śnia­da­nio­wych mam też pomysł na eks­tra­wa­gan­cję w posta­ci lio­fi­li­zo­wa­nej kawy, ale muszę ją naj­pierw prze­te­sto­wać, na ile sma­kiem rze­czy­wi­ście dorów­nu­je parzo­nej. Zwy­kłej roz­pusz­czal­nej nie bio­rę pod uwa­gę, w takiej sytu­acji wolę her­ba­tę. Przy oka­zji her­ba­ty – bio­rę też zapas mię­to­wej, dobrze się spraw­dza. w upa­le, a w razie sytu­acji awa­ryj­nej może tro­chę pod­ra­to­wać żołądek.

Obiad/lunch:

Tutaj mam jesz­cze tro­chę dyle­mat. Teo­re­tycz­nie kur­cza­ko­wa tik­ka masa­la od Lyofo­od jest naj­bar­dziej napa­ko­wa­na ener­gią i cał­kiem smacz­na, ale… po kil­ku dniach mogę mieć inne zda­nie. To muszę jesz­cze pote­sto­wać, ale raczej pój­dę w duży zestaw z kur­cza­kiem na zmia­nę ze scha­bem w połą­cze­niu z  zupa­mi. Przez chwi­lę kuszą­ce wyda­wa­ło się rów­nież cur­ry pokrzy­wo­we (moc­no ener­ge­tycz­ne), ale potrwa­ło to tyl­ko do pierw­sze­go testu…

Dodatki:

Na nor­mal­nych bie­gach jem prak­tycz­nie tyl­ko żele i je chcia­łem zabrać, tyl­ko jest z nimi jeden pro­blem – zawie­ra­ją wodę i ważą przez to nie­po­trzeb­nie wię­cej. Bio­rę więc tyl­ko kil­ka ulu­bio­nych od Honey Stin­ger i dobie­ram im do towa­rzy­stwa tro­chę żel­ków tej samej mar­ki. Na ten wyjazd bato­ny (a może raczej cia­stecz­ka?) bar­dziej się przy­da­dzą – tutaj wybór mam jeden, bo prak­tycz­nie bez opo­rów mogę jeść tyl­ko sło­na­we Chia Char­ge. Nie­ko­niecz­nie pod­czas bie­gu , ale jako ener­ge­tycz­ny deser będą w sam raz. Do dese­rów tra­fi też kil­ka paczek lio­fi­li­zo­wa­nych owoców.

Do cało­ści doj­dą jesz­cze, oprócz wspo­mnia­nej kawy i her­ba­ty, napo­je: owo­co­wy sha­ke od Lyofo­od (dla samo­po­czu­cia 😉 ) i cze­ko­la­do­wy napój od Nutrend (reco­ve­ry). Nie mam do koń­ca tyl­ko pomy­słu na smak wody. Nie potrze­bu­ję pako­wać do niej iso­to­ni­ków, bo bio­rę Salt­Sticks, ale dobrze by było mieć coś na zmia­nę sma­ku w piciu… Po latach prób piję w sumie albo samą wodę, albo napój Uni­sport mara­ku­ja od Nutren­da, tyle, że on nie wystę­pu­je w for­mie odwod­nio­nej, a przez to raczej odpa­da… Pew­nie pad­nie na Iso­star w tablet­kach, bo on jest na dru­gim miej­scu mojej listy, cho­ciaż dale­ko za nutrendem.

Pacz­ko­wa­ne lio­fi­li­za­ty i inne spor­to­we jedze­nie spraw­dza­ją się dobrze sma­ko­wo, są nie­źle napa­ko­wa­ne ener­gią, jed­nak nie jest to mak­si­mum ener­ge­tycz­ne jakie moż­na wyci­snąć ze stu gram. W tym momen­cie na ratu­nek przy­cho­dzą orze­chy.

Róż­ne­go rodza­ju orze­chy są na szczy­cie ener­ge­tycz­nej dra­bi­ny – 100 g orze­chów maka­da­mia / pekan ma aż ponad 700 kcal (690–750, zależ­nie od źró­deł)! O ile za maka­da­mia nie prze­pa­dam, to po miesz­ka­niu w USA zosta­ło mi przy­wią­za­nie do pekan (za cia­sto z pekan i syro­pem klo­no­wym nadal potra­fię oddać wiele).

Krót­ko mówiąc, wszyst­ko co zaosz­czę­dzę na wadze sprzę­tu, dopcham orze­cha­mi. Stan na dziś (zakła­da 300g orze­chów):  3100 kcal / dzień, waga jedze­nia 5 kg.

Ps. sły­sza­łem o moż­li­wość zapra­wia­nia wszyst­kie­go dodat­ko­wo ole­jem koko­so­wym czy pal­mo­wym (850–950 kcal / 100 g), ale nie wiem czy ja i mój żołą­dek jeste­śmy na to  gotowi 🙂