Kategorie
łódka

Port Napoleon

Znów jestem w Pro­wan­sji. Tro­chę na waka­cjach, tro­chę w pra­cy. Na waka­cjach ponie­waż nie pra­cu­ję na kom­pie 22h na dobę, w pra­cy ponie­waż jed­nak nadal parę godzin przy nim spędzam.

łódki na placu w marinie

We wto­rek pły­nie­my na Capri (pra­wie 400 mil), cie­ka­we jaka będzie pogo­da… Kil­ka ostat­nich „prze­pro­wa­dzek” Bet­ter Than… to był sztorm pro­sto w nos i cią­głe zasta­na­wia­nie się czy jest w ogó­le sens jeść. Na razie pro­gno­za jest kom­plet­nie odwrot­na, to zna­czy zapo­wia­da się wyciecz­ka na sil­ni­ku bez wia­tru, sam nie wiem co gor­sze. Jak będzie nud­no i bez­wietrz­nie to znów skoń­czę sie­dząc przed komputerem.

załoga na pokładzie

bałagan na stolik uz elektroniką

A pro­pos kom­pu­te­rów, opu­bli­ko­wa­łem pierw­szą wer­sję moje­go sys­te­mu CMS (może to okre­śle­nie tro­chę na wyrost) opar­te­go na Cake­PHP. Tak napraw­dę, jest to bar­dziej nakład­ka dla dewe­lo­pe­rów Cake­’a, ale może ktoś będzie chciał to użyć jako samo­dziel­ne roz­wią­za­nie? Pro­jekt powstał jako efekt facy­na­cji Word­Pre­sem i potrze­by posia­da­nia wła­sne­go roz­wią­za­nia do budo­wy wiel­ję­zycz­nych ser­wi­sów i wg mnie jest na cał­kiem dobrej dro­dze. W każ­dym razie stro­na pro­jek­tu mie­ści się na ser­we­rze Cake­For­ge.

Kategorie
podróże

Do domu

Od wczo­raj moim naj­po­waż­niej­szym pro­ble­mem była kwe­stia jak wydo­stać się z Mar­sy­lii… Wbrew pozo­rom to nie takie łatwe. O ile poprzed­nio dra­ma­tycz­na sytu­acja spo­wo­do­wa­na była tym, że nie mia­łem się jak dostać na lot­ni­sko, to tym razem pro­ble­my zaczę­ły się już dużo wcze­śniej – na pozio­mie kup­na bile­tu. Z bli­żej nie­okre­ślo­nych przy­czyn nie dało się wyle­cieć z tego mia­sta za mniej niż 2500 zł, co jest raczej absur­dal­ną kwo­tą za tego typu lot.

Do tego wszyst­kie­go, wie­czór wcze­śniej, w hote­lu padł zupeł­nie inter­net (cię­ża­rów­ka roz­je­cha­ła dru­ty, czy coś w tym rodza­ju…), a z racji z odda­le­nie tego miej­sca od cywi­li­za­cji, szu­ka­nie „hot spo­ta” w środ­ku nocy raczej nie wcho­dzi­ło w grę.

Nie było inne­go wyj­ś­ca niż poje­chać dziś wcze­śnie rano na lot­ni­sko i pró­bo­wać dostać jakąś ofer­tę „last minu­te” (ten numer udał się kole­dze kil­ka tygo­dni temu) lub pod­łą­czyć się tam do netu i poszu­kać. Pierw­sza opcja zosta­ła wykre­ślo­na dość wcze­śnie, jedy­na linia mają­ca tanie ofer­ty – Air Fran­ce – odmó­wi­ła współ­pra­cy ze wzglę­du na jakieś pro­ble­my na pary­skim lot­ni­sku… Tanie linie w Mar­sy­lii prak­tycz­nie nie ist­nie­ją, no chy­ba że chciał­bym lecieć do Maro­ka, Algie­rii lub na Kor­sy­kę. Zaczął się mały dra­mat, jutro muszę być w Pozna­niu, a tu nie ma jak się tam dostać.

Czy­li opcja dru­ga – inter­net i Google. Mamy XXI wiek, bez­prze­wo­do­wy inter­net na lot­ni­sku to prze­cież regu­ła, praw­da? Nie tutaj. Uprzej­ma pani w infor­ma­cji poin­for­mo­wa­ła mnie, że inter­net owszem, jest, ale tyl­ko w małym poko­iku gdzie mogę się pod­łą­czyć kablem za kil­ka euro. Dziw­ne, ale dobre i to. Więc do inter­ne­tu… Kable do lap­to­pów oczy­wi­ście nie dzia­ła­ją, musia­łem odłą­czyć (!) jeden z desk­to­pów żeby móc się pod­łą­czyć. Czy­li nie­spo­dzia­nek ciąg dalszy.

W koń­cu się uda­ło i kum­pel Google pod­po­wie­dział roz­wią­za­nie – pociąg do Pary­ża i easy­Jet do Ber­li­na. Brzmi super, pociąg ma być ok 9.30, jest 8.40, więc pędzę na dwo­rzec (lot­ni­sko jest poza mia­stem). Dotar­łem na dwo­rzec o 9.24, pani­ka strasz­na bo wg inter­ne­tu następ­ny TGV mam wie­czo­rem, a innym nie zdą­żę na samo­lot o 18… Kolej­ka do kasy strasz­na, ale sta­ję w niej lek­ko zre­zy­gno­wa­ny. A tu kolej­na nie­spo­dzian­ka – pociąg nie jedzie o 9.30 tyl­ko o 10.30, super… szko­da tyl­ko że nie ma na nie­go już bile­tów. W tym momen­cie nie wie­dzia­łem już czy się śmiać czy pła­kać. Ale co tam, drą­żąc dalej temat w kasie dowie­dzia­łem się że mogę jechać jakoś naoko­ło, z prze­siad­ka­mi. Mie­li jesz­cze kil­ka (!) miejsc.

I tak to sie­dzę sobie w pędzą­cym TGV (mój pierw­szy raz w tych wyści­gów­kach i muszę przy­znać że to cał­kiem faj­ne doświad­cze­nie gnać przez łąki, pola i inne „oko­licz­no­ści przy­ro­dy” 300km/h, buja­jąc się na zakrę­tach jak moto­cykl) i zasta­na­wiam się czy zdą­żę na ten upra­gnio­ny samo­lot. Przede mną jed­na prze­siad­ka i dojazd na lot­ni­sko Orly (2 auto­bu­sy i metro), zobaczymy.

Upda­te: Jestem na lot­ni­sku, jakoś tu w koń­cu dotar­łem, aż sam jestem zaskoczony…

Kategorie
podróże

Prowansja Express

Ten wpis cze­kał na publi­ka­cję ponad tydzień… Tyle zabra­ło mi opa­no­wa­nie cią­gle bra­ku­ją­ce­go cza­su. Jak zwy­kle krót­ki i skró­to­wy, ale cóż… 

Tydzień w legen­dar­nej Pro­wan­sji minął bły­ska­wicz­nie, co gor­sza, nie za wie­le uda­ło się przez ten czas zoba­czyć… Mari­na (Port Napo­le­on), w któ­rej przy­go­to­wy­wa­li­śmy jacht do regat, znaj­do­wa­ła się na koń­cu świa­ta, 70km od Mar­sy­lii, w super indu­strial­no-bagien­nej sce­ne­rii (rafi­ne­rie, prze­twór­nie ryb­ne, rezer­wat myśliw­ski ptac­twa itp). Przez cały tydzień, wyją­cy Mistral towa­rzy­szył nam we wszyst­kim, przy naj­więk­szym natę­że­niu cięż­ko było roz­ma­wiać (wan­ty i fały na masz­tach kil­ku­set łódek potra­fią zro­bić nie­zły hałas). Tak więc wize­ru­nek rato­wa­ła tyl­ko tem­pe­ra­tu­ra, cie­pło i sło­necz­nie, co było wspa­nia­łą odmia­ną po rega­tach w Anglii i Szwecji.

Tym razem przy­go­to­wa­nia łód­ki były bar­dziej roz­bu­do­wa­ne, oprócz stan­dar­do­wych czyn­no­ści (szli­fo­wa­nie dna, czysz­cze­nie drob­ne naprawy/przeróbki) było spo­ro poważ­niej­szej pra­cy – prze­rób­ka płe­twy ste­ro­wej (szlif do „gołe­go” kar­bo­nu), wło­że­nie masz­tu i parę innych pro­jek­tów. W związ­ku z natło­kiem pra­cy, na zwie­dza­nie nie zosta­ło za wie­le cza­su. Jed­nak, mimo nawa­łu robo­ty, uda­ło się wygo­spo­da­ro­wać tro­chę cza­su i zoba­czyć parę cie­ka­wych miejsc.

Jako pierw­szą, odwie­dzi­łem Mar­sy­lię, mia­sto do któ­re­go od cza­su wizy­ty 9 lat temu żywię wiel­ki sen­ty­ment. Tym razem jed­nak, spoj­rza­łem na nie z zupeł­nie innej per­spek­ty­wy i zoba­czy­łem coś zupeł­nie inne­go. Potęż­ny pro­blem z imi­gran­ta­mi, zanie­dba­ne ulicz­ki i mało przy­ja­zna obsłu­ga w knaj­pach… Szko­da, bo od poprzed­nie­go razu pamię­ta­łem to mia­sto jako pra­wie ide­al­ne miej­sce. Pozy­tyw­ną lek­cją była jedy­nie kon­sump­cja bouil­la­ba­ise, czy­li w skró­cie dość zaawan­so­wa­nej pro­wan­sal­skiej zupy ryb­nej (poprzed­nio die­tę ogra­ni­cza­łem do bagie­tek z majo­ne­zem i wody z fontanny 🙂 ).

Dużo cie­kaw­szym miej­scem oka­za­ły się mniej­sze, oko­licz­ne mia­sta, takie jak Nimes czy Avi­gnon. Peł­ne uro­ku sta­re ulicz­ki oświe­tlo­ne słyn­nym pro­wan­sal­skim świa­tłem (w koń­cu coś ścią­ga­ło tu mala­rzy) to coś, co war­to zoba­czyć. Trud­no opi­sać ten kli­mat, po pro­stu trze­ba to zoba­czyć, posie­dzieć w lokal­nych knajp­kach i wypić kie­li­szek domo­we­go wina, na pew­no zdję­cia zro­bio­ne „kom­pak­tem” nie odda­dzą tego w pełni.