Od wczoraj moim najpoważniejszym problemem była kwestia jak wydostać się z Marsylii… Wbrew pozorom to nie takie łatwe. O ile poprzednio dramatyczna sytuacja spowodowana była tym, że nie miałem się jak dostać na lotnisko, to tym razem problemy zaczęły się już dużo wcześniej – na poziomie kupna biletu. Z bliżej nieokreślonych przyczyn nie dało się wylecieć z tego miasta za mniej niż 2500 zł, co jest raczej absurdalną kwotą za tego typu lot.
Do tego wszystkiego, wieczór wcześniej, w hotelu padł zupełnie internet (ciężarówka rozjechała druty, czy coś w tym rodzaju…), a z racji z oddalenie tego miejsca od cywilizacji, szukanie „hot spota” w środku nocy raczej nie wchodziło w grę.
Nie było innego wyjśca niż pojechać dziś wcześnie rano na lotnisko i próbować dostać jakąś ofertę „last minute” (ten numer udał się koledze kilka tygodni temu) lub podłączyć się tam do netu i poszukać. Pierwsza opcja została wykreślona dość wcześnie, jedyna linia mająca tanie oferty – Air France – odmówiła współpracy ze względu na jakieś problemy na paryskim lotnisku… Tanie linie w Marsylii praktycznie nie istnieją, no chyba że chciałbym lecieć do Maroka, Algierii lub na Korsykę. Zaczął się mały dramat, jutro muszę być w Poznaniu, a tu nie ma jak się tam dostać.
Czyli opcja druga – internet i Google. Mamy XXI wiek, bezprzewodowy internet na lotnisku to przecież reguła, prawda? Nie tutaj. Uprzejma pani w informacji poinformowała mnie, że internet owszem, jest, ale tylko w małym pokoiku gdzie mogę się podłączyć kablem za kilka euro. Dziwne, ale dobre i to. Więc do internetu… Kable do laptopów oczywiście nie działają, musiałem odłączyć (!) jeden z desktopów żeby móc się podłączyć. Czyli niespodzianek ciąg dalszy.
W końcu się udało i kumpel Google podpowiedział rozwiązanie – pociąg do Paryża i easyJet do Berlina. Brzmi super, pociąg ma być ok 9.30, jest 8.40, więc pędzę na dworzec (lotnisko jest poza miastem). Dotarłem na dworzec o 9.24, panika straszna bo wg internetu następny TGV mam wieczorem, a innym nie zdążę na samolot o 18… Kolejka do kasy straszna, ale staję w niej lekko zrezygnowany. A tu kolejna niespodzianka – pociąg nie jedzie o 9.30 tylko o 10.30, super… szkoda tylko że nie ma na niego już biletów. W tym momencie nie wiedziałem już czy się śmiać czy płakać. Ale co tam, drążąc dalej temat w kasie dowiedziałem się że mogę jechać jakoś naokoło, z przesiadkami. Mieli jeszcze kilka (!) miejsc.
I tak to siedzę sobie w pędzącym TGV (mój pierwszy raz w tych wyścigówkach i muszę przyznać że to całkiem fajne doświadczenie gnać przez łąki, pola i inne „okoliczności przyrody” 300km/h, bujając się na zakrętach jak motocykl) i zastanawiam się czy zdążę na ten upragniony samolot. Przede mną jedna przesiadka i dojazd na lotnisko Orly (2 autobusy i metro), zobaczymy.
Update: Jestem na lotnisku, jakoś tu w końcu dotarłem, aż sam jestem zaskoczony…