Marynowany imbir, czyli gari, to nieodłączny element każdego posiłku z sushi. Pełni rolę „oczyszczacza”, czyli ostrego przerywnika między różnymi rodzajami sushi, pozwala to poczuć odrębny smak każdego kolejnego kawałka. To tyle jako wstęp. Dlaczego o tym pisze? Postanowiłem poeksperymentować i wyprodukować gari na własną rękę (ceny w sklepach mocno do tego zachęcają). I co z tego wyszło?
Całą operację zacząłem w środę zeszłego tygodnia jako przerwę w pracy przy komputerze. Przepis jest prosty jak budowa cepa, wykonanie jest tylko odrobinę pracochłonne. Od tamtego czasu minął prawie tydzień i muszę przyznać, że to stworzyłem nawet przypomina trochę „oryginalny” imbir. Co prawda na razie jest tak ostre, że najostrzejsze wasabi się do niego nie umywa, ale liczę na to że kolejne dwa-trzy tygodnie w słoju nadadzą mu odpowiednią formę (tak przynajmniej czytałem o tym w necie).
Poniżej moja ścieżka do celu:
- dwa duże korzenie imbiru (im większy tym lepiej. ułatwia to skrobanie tego porozgałęzianego paskudztwa)
- 0,3l octu ryżowego (użyłem 3%, dostępny w buteleczkach 0,3)
- 5–7 łyżek stołowych cukru (użyłem 6 i jak na razie jest chyba trochę za słodkie)
- jedna łyżeczka soli
Oskrobany imbir, pocięty na ekstra cienkie plasterki i posypany solą zostawiłem na 30–50 min w misce. Po tym czasie zalałem go zagotowaną mikstura octu i cukru. Po wystygnięciu zakręcony słoik wylądował w lodówce.
Tylko nie wiem kiedy będzie gotowy… Jak osiągnę swój to na pewno tu o tym napiszę…