Od roku, kiedy przy okazji offroadowej imprezy Land Roverów nad morzem, dowiedziałem się o Marszu Śledzia, wiedziałem że muszę chociaż raz spróbować tego spaceru po wodach Zatoki Puckiej. W tym roku nadarzyła sie okazja, udało mi się załapać na rejestrację (miejsca skończyły się w 12 min od otwarcia zapisów) i 21 sierpnia po kilku godzinach jazdy i noclegu na tylnym siedzeniu disco stawiłem się na starcie Marszu.
Impreza obejmuje kilkugodzine przejście z Kuźnicy do Rewy z krótkimi odcinakmi wymagającymi pływania, jest też jeden odcinek dłuższy, ale ten można pokonać przy wsparciu mechanicznym (holując się za kutrem).
Po dość sprawnej rejestracji i wyposażeniu w śledziową koszulkę cała grupa ok 100 osób wybrała się na start. Sam start nieco się opóźnił ze względu na TVN i ich silną potrzebę kręcenia startu na własne potrzeby :). Tak więc z małym poślizgiem wszyscy wyruszyli na trasę.

Początek to kilkadziesiąt metrów płynięcie, jednak na tyle mało, że nie było sensu nawet myśleć o płetwach i spokojną żabką szybko można było dotrzeć do wypłyconego początku mielizny. Od tego miejsca następne kilka kilometrów to już brodzenie w wodzie sięgającej od kostek po uda w głębszych miejscach. Jako, że towarzyszyła nam ładna pogoda, większość dość szybko zaczęła przerabiać pianki na wersje bardziej przewiewne, ja ograniczyłem się do pozbycia piankowych butów, które przy człapaniu w wodzie bardziej przeszkadzały niż pomagały.
Mniej więcej w połowie trasy, płycizna zamienia się w łachę piachu, po której można już iść suchą nogą. W tym miejscu organizatorzy zaplanowali przerwę na „posiłek regeneracyjny” w postaci solonego śledzia. Pierwsze wrażenie może nie było najlepsze (śledź w całości i z „zawartością”), ale jak się okazało smakował całkiem nieźle, do tego stopnia że zgłosiłem się po dokładkę. Niestety, na tym etapie bateria w kamerze już odmówiła posłuszeństwa, więc nie mam dokumentacji tego posiłku…

Po dłuższym wylegiwaniu i objadaniu śledziami nadszedł czas, żeby ruszyć w dalszą drogę. Tutaj zaczynał się etap głębokiej wody, przepływany przez lokalnych twardzieli, a holowany dla całej reszty uczestników. Muszę przyznać, że te 1.5km byłyby na pewno trudne, ale biorąc pod uwagę temperaturę wody chyba wolałbym jednak płynąć, bo holowany za kutrem wymarzłem tak potwornie, że sto razy bardzie wolałbym zmęczyć się machając płetwami. Może następnym razem…
Ogólnie impreza bardzo fajna i pod względem trudności na pewno nie ekstemalna, bardziej wycieczkowa. Ze względu na pewne kontrowersje dotyczące trasy (wątpliwości ekologów dotyczące gniazdowania ptaków), dobrze że odbywa się raz w roku i do tego w ograniczonej liczbie uczestników. Dzięki temu zyskuje też dodatkowej wyjątkowości.
Pozdrowienia dla współtowarzyszy Marszu!