Nie wykazałem się zbytnio rajdową aktywnością w tym roku, całe lato byłem zajęty z „Better Than…”, a pozostały czas spędzałem przed komputerem. Nie znaczy to, oczywiście, że nic nie robiłem – udało mi się przytrenować w całkiem ciekawych miejscach Europy…
Ale do rzeczy. W ostatnią sobotę wystartowaliśmy w trzeciej edycji rajdów „NonStop Adventure”, tym razem pod proroczą nazwą „Wyzwanie” (ok 100km w okolicy Katowic). Cała seria dość poważnie zmienia moje zdanie o harcerskich imprezach – zaczynam wierzyć, że to może być naprawdę niezła zabawa (głównie dlatego że potrafią się powstrzymać od typowo harcerskich zadań i skupić na rywalizacji).
Start zaplanowany był o dość nietypowej jak na rajdy porze, dokładnie o północy. Zaczęło się nieźle, jeszcze kilka sekund przed startem Hercik zbierał rozsypane baterie z czołówki… Ale pozbierał je na czas i ruszyliśmy dzielnie równo z całą resztą. Przy okazji warto nadmienić, że zawody zgromadziły największą dotychczas frekwencję mieszanych, czwórkowych zespołów, nawet legendy typu TNFAT czy dawny „Salomon Trophy” nie miały takiego powodzenia…
Pierwszym etapem było 6km rowerowej jazdy na orientację, po której zaraz następował 26-kilometrowy typowy odcinek rowerowy. O ile pierwszy scorelauf zapewnił atrakcje typu „Dzikie Przedzieranie Przez Krzaczory z Rowerem Na Plecach” to już dalszy ciąg można określić tylko jako „O K… Jak Zimno…”. Naprawdę było. Szczerze mówiąc nie zmarzłem tak nawet podczas żadnego z „Winter Challenge”. Deszcz ze śniegiem zmówiły się okrutnie – śnieg zapewniał 0% widoczności, deszcz natomiast 100% wilgotności.
Kiedy rozpłynęła się od deszczu mapa, naprawdę sądziłem, że może to być niezły pretekst żeby skończyć tę nierówną walkę i iść uczciwie na piwo… ale drugi egzemplarz uratował sytuację i zamiast skończyć pod jakimś stołem naparliśmy dalej. Zadanie specjalne, którego najbardziej się obawiałem (przeprawa w bród przez rzeką), okazało się w tych warunkach przyjemnością – przy temp. powietrza 0.5°, temperatura wody w granicach 4° była odczuwalna jak jacuzzi…
Zejście z roweru i start biegu to była dla mnie jedna z najcudowniejszych rajdowych chwil, wreszcie zrobiło się cieplej i wróciło mi czucie w rękach… I wreszcie też pojawiła się szansa żeby urwać trochę „ogon” i spróbować uciec reszcie. Jednak dopiero na drugim etapie rowerowym udało się to w pełni wykorzystać i zdobywać przewagę, którą utrzymaliśmy już do końca zawodów.Trochę nerwów pojawiło się dopiero na etapie wodnym, kiedy nagle okazało się że kolejny zespól jest tylko kilkanaście minut za nami… Swoją drogą bardzo fajne okazało się wprowadzenie nieco egzotycznego w Polsce canoe, to niezła odmiana po wszechobecnych kajakach.
Ogólnie świetne zawody z prostymi, ale ciekawymi zadaniami specjalnymi. Może mapa nie powinna się rozpływać i załoga zadań alpinistycznych mogłaby być trochę bardziej kompetentna i przygotowana (zawalony cementem i farbą 1000-letni szpej oraz barierka kołysząca się wesoło nad uczestnikami zjazdu to nie jest dla mnie oznaka profesjonalizmu), może punkt przy bunkrze mógłby być tam gdzie powinien, ale może to tylko takie narzekanie… Tylko żeby mi to mrowienie z palców przeszło (odmrożenia w październiku??), bo kiepsko się z tym pisze na klawiaturze…
Fajny rajd. Jeśli będzie w przyszłym roku to na pewno warto go wpisać do kalendarza.